Przyznaję, że z omówieniem tego wydawnictwa jestem nieco zapóźniony. Bo i huczna premiera „live” materiału się odbyła, piosenka „Był Czas” została nagrodzona Dyliżansem, a ja nawet miałem okazję podpytać lidera Drogi Na Ostrołękę o wiele kwestii związanych z płytą przy okazji wywiadu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż dzięki odroczeniu tej recenzji, dałem sobie szansę na baczniejsze przysłuchanie się dźwiękom, które na płycie „Był Czas” zostały uwiecznione.
Całość otwiera niechybnie idealny materiał na koncertowy przebój, bo „Oszaleć można” cechują wszelkie parametry ludycznej, energetycznej piosenki. Zdecydowany countrowo-rock and rollowy beat (brzmienie nasuwające skojarzenia z przynajmniej kilkoma skutecznymi, nawet polskimi country-hitami), powtarzana, wpadająca w ucho fraza (wzmocniona przez skandowanie samych muzyków) oraz smakowity, jakże swojsko brzmiący akordeon (co kto lubi, ja akurat „cyję” zdecydowanie poważam). Moje wątpliwości budzi nieco przekombinowany „mostek” i mówię tu nie tylko o tekstowej zbitce, ale również o harmonicznych przebiegach, które nieco osłabiają dynamikę tej końcowej partii utworu.
„Był Czas” to zdecydowanie najlepsza kompozycja z całej płyty. Prostolinijna, niosąca countrowego ducha życiowego storytellingu, wykorzystująca sprawdzony z pierwszej płyty patent quasi-autobiograficznej nostalgii (patrz: „Ojciec”, „Berek”), a w dodatku uwiarygodniona udziałem doświadczonego muzyka – Pawła Bączkowskiego. Kooperacja ta znakomicie się sprawdza i mimo że panowie tak jakby roztaczają dwie niezależne historie, które łączy punkt wyjścia pt. „był czas”, to można sobie wyobrazić, że podmiot liryczny piosenki jest ukazany właśnie poprzez muzyka w średnim wieku i tego samego muzyka jeszcze parę lat później. Wówczas owe opisy przemijania, jak również przesłanie utworu, tchną jeszcze większą uniwersalną prawdą. Co warto, ponadto, odnotować, to bardzo gustowny teledysk, który towarzyszył piosence, udowadniający, że nie trzeba mieć kosmicznego budżetu, aby zapewnić swojej twórczości elegancką oprawę.
Beztroskie, gwizdane częściowo „To ja” z dżemem rymującym się z Johnnym Cashem, wraz z kolejnym „Taki wieczór dziś” (tu z kolei nasuwające skojarzenie z biesiadą użycie akordeonu – być może inny od Musette regestr lepiej by tu pasował) przelatują mi raczej bezrefleksyjnie i w taki sposób docieram do zgoła ciekawszego „Jeszcze dzień, może dwa” – ciekawszego pod względem countrowego soundu (tutaj już nie mam zastrzeżeń do użytych brzmień), jak również opowiadanej damsko-męskiej (jak mniemam) historii. Mówiąc o kolejnym tytule „Nie daj bracie się”, a pomijając kwestię braku przecinka, nie w sposób nie skojarzyć go z nader nośnym zawołaniem – „szykuj, bracie, się!” z piosenki Babsztyla (skądinąd, tamci panowie też zapomnieli o przecinku). A jak jest muzycznie u Drogi na Ostrołękę? Rockowo wzmocniony Cash, ot co! Bardzo dobry, bezkompromisowy, zaprawiony humorem tekst i rasowe brzmienie (w tym wreszcie trochę więcej solówek!). Drugi najlepszy kawałek na płycie, moim skromnym zdaniem, a na pewno koncertowa petarda.
„Miłość jak w piosence” to kolejna ballada z udziałem gościa, tym razem wokalistki Sonii Lelek-Drzymały. Przyznam, że piosenka ta nie porywa mnie zupełnie, czy to przez śpiewany miejscami mocno stacatto (jakoś momentami nie klei się rytmicznie z muzyką) raczej banalny tekst, czy ze względu na nudnawą aurę tego country-walczyka. Nie mogę jednak powiedzieć, że duet Dudkowski-Lelek-Drzymała brzmi słabo, bo absolutnie tak nie jest. Powiem wręcz nawet, że miejscami kojarzą mi się z damsko-męskimi wokalami Gangu Marcela, a w moim osobistym odczuciu jest to komplement, a nie zarzut.
Po lekkim „Jestem dziwny” (bardzo wpadający w ucho numer!), następuje pop-rockowe „Ona wciąż go kocha” – chyba najbliższe klimatowi zachodniego mainstreamowego grania muzyki, określanej jako country. Ja purystą gatunkowym nie jestem i absolutnie miło mi się do tej opowieści przytupuje. Przypuszczam, że wykonywany plenerowo, utwór ów cieszy się wysoką lokatą wśród szerszego audytorium, ze względu na ten luźniejszy związek z country właśnie. „Ósmy tydzień” to trzecia z moich ulubionych kompozycji z płyty „Był Czas”. Ot, prawdziwie szczere, nieprzekombinowane przesłanie słowno-muzyczne, współcześnie countrowo muśnięte brzmienie, melorecytacja, wstawki dźwiękowe. Takiego Wojciecha Dudkowskiego lubię najbardziej!
Lider nigdy nie krył fascynacją Tomaszem Szwedem, co słychać w „szwedowym” pod względem niewymuszonego humoru „Popatrz na mnie chociaż raz”, kończącym polski repertuar płyty. Na finał otrzymujemy ciekawie zaaranżowane, „cashowe” tym razem „I Walk The Line”, z tym, że zupełnie inną muzykę stworzył do tekstu Johnny’ego zespół Droga Na Ostrołękę. Pomysł, dla tak czystych, że aż niepokalanych, countrowców, być może ryzykowny, ale dla entuzjastów swobody interpretacji w muzyce, trafiony w dziesiątkę!
Powiem jeszcze dwa słowa o oprawie wydawnictwa. Nieco tajemniczy klimat warstwy wizualnej jest zdecydowanie na plus, jednak mocno zastanawia mnie zdjęcie, znajdujące się pod płytą, a ukazujące zespół w całej rozciągłości – w stroju Adama (miast figowego listka jeno kowbojski kapelusz). Z tego, co mówił Wojciech Dudkowski, dobór takiej estetyki ma związek z osobą portrecisty, który trudni się fotografią dla popularnego magazynu dla Panów. Cóż, a zatem mamy tu ciekawy pozamuzyczny smaczek. Sam pomysł zdjęcia świeży bynajmniej nie jest, wszak wystarczy wspomnieć skarpetkowe prowokacje Red Hot Chilli Peppers, czy mało ciekawe (jak na klasę artysty) wymysły Morrisseya i jego zespołu. Ja do entuzjastów tego konkretnego zdjęcia muzyków z Drogi Na Ostrołękę nie należę, choć, wiadomo, myśląc o innych wykonawcach rodzimego country na miejscu tych pierwszych, stwierdzam, że nie jest najgorzej… W booklecie znajdziemy również balansujący na granicy kiczu portret lidera, a dopiero na jego rewersie – zdjęcie ostrołęckiej ekipy w „normalnym” wydaniu. Jeżeli przekaz tych obrazów jest taki – „bawiąc się w kowbojów jesteśmy nie sobą, czujemy się dziwnie, wyglądamy dziwnie, a pozostając luzakami – jesteśmy autentyczni”, to kupuję go w 100 procentach. Gorzej, jeżeli intencja Panów była inna. Wówczas, nie obrażajcie się, proszę! Chcąc merytorycznie zakończyć ten akapit, stwierdzam, że Droga Na Ostrołękę cechuje się, jak na polskie warunki (mówiąc o country music), dużym wysmakowaniem wizualnym, jak również autopromocyjnym sznytem, w czym mogą, a raczej powinni, stanowić punkt odniesienia całej tej wąskiej branży. Dość już 90’s-owych gifów z kaktusem i plakatów, czy logotypów robionych w Paintcie!
„Był Czas” to logiczna kontynuacja kierunku obranego na debiutanckim krążku („Ja tu zostaję, 2014 r.). Jest imprezowy luz, humor, solidnie wyprodukowane brzmienia, wykorzystane najciekawsze stylistyczne patenty – wypracowane przez lata istnienia zespołu, goście-niespodzianki, ciekawy cover countrowej klasyki. Słowem – wszystko, co fani zespołu kochają najbardziej, bez wyważania otwartych drzwi i odkrywania Ameryki na nowo. Czy przyszła więc pora na trzecią, tym razem koncertową płytę? Kto wie, może takowa, oprócz oddawania energii zespołu w wersji „live” (a jest ona ogromna!), stanowiłaby podsumowanie dotychczasowych osiągnięć i pretekst do zagrania czegoś nowego, przełamania utartej stylistyki. Myślę, że tak by było korzystnie – pod względem artystycznym, z pewnością.